Używałem Huawei Mate 50 Pro – powrót do wagi ciężkiej w bardzo dobrym stylu

Dzisiaj zadebiutował Huawei Mate 50 Pro, a ja dosłownie od trzech dni mam okazję go używać. Oczekiwania miałem… niewygórowane. Dostałem świetnego flagowca, któremu brakuje mniej, niż może się Wam wydawać.
Używałem Huawei Mate 50 Pro – powrót do wagi ciężkiej w bardzo dobrym stylu

Obudowa w stylu retro. Dlaczego?!

Huawei Mate 50 Pro wygląda bardzo znajomo i jest to jednocześnie dobra, jak i zła wiadomość. Wcięcie w ekranie jak w Mate 20 Pro i Mate 30 Pro. Zaraz do niego przejdziemy. Zakrzywienie ekranu mniejsze niż w Mate 30 Pro i Mate 40 Pro i bliżej mu do starszych modeli. I wreszcie… dlaczego ten czarny kolor?! Mamy tu czarne lustro, które ostatni raz widziałem w modelu P30 Pro i miałem nadzieję, że Huawei już nigdy do niego nie wróci.

W czym problem? Ta obudowa nigdy nie będzie czysta. Jest zawsze w odciskach palców i kurzu. Nigdy osobno. Dwóch ich zawsze jest… Co zapewne zobaczycie na zdjęciach. Nie robiłem ich u siebie w domu, więc nie miałem pod ręką gruszki do zdmuchnięcia kurzu, ale dzięki temu mniej więcej zobaczycie, jak będzie wyglądać przestrzeń wokół aparatów.

Ale to tyle pastwienia się nad wyglądem, bo poza tym Mate 50 Pro to bardzo ładny smartfon i występuje też w dwóch innych wariantach kolorystycznych, więc nie jesteśmy skazani wyłącznie na wariant czarny. Obudowa nie jest co prawda tak szeroka jak mój ideał, czyli Mate 40 Pro, ale jest szersza niż w P50 Pro i chwała za to. Wyspa aparatu tak, jest bardzo duża, ale bardzo przyciąga wzrok i jest bardzo efektowna. Wielki plus za otaczający ją pierścień, który ma chropowatą fakturę. Świetna sprawa. Podobnie jak ograniczenie ilości napisów na tylnym panelu, dzięki czemu pomimo dużej wyspy, tył wygląda bardzo minimalistycznie.

Proforma dodam tylko, że wykonanie oczywiście stoi na topowym poziomie i tutaj poza walorami estetycznymi w postaci kurzomagnesu na tylnym panelu w czarnej opcji, nie można się do niczego przyczepić.

Czytaj też: Poznaliśmy polskie ceny smartfonów Infinix Note 12

Mate 50 Pro ma wielkie wcięcie w ekranie. Czy to stanowi problem?

Tak jak w przypadku wszystkich innych smartfonów z przeróżnymi otworami i wcięciami w ekranie, nie stanowi to żadnego problemu. Bardzo szybko można przestać je zauważać. Mate 50 Pro ma wcięcie, jakiego nie miał jeszcze żaden inny smartfon firmy. Jest szerokie i niskie. Jego jedyną wadą jest to, że niezwykle skutecznie minimalizuje liczbę ikon powiadomień. Ekran mieści tylko trzy z lewej strony i trzy z prawej. Skromnie.

Pozostaje pytanie – po co to komu? Kopiowanie nowych iPhone’ów to nie jest, Huawei zadebiutował jako pierwszy. Wyjaśnienie jest proste i takie same, jak w przypadku wcześniejszych modeli firmy z tak samo dużym wcieciem – biometria. Obok aparatu do selfie mamy tu zaawansowany skaner twarzy (TOF 3D). Nie wykonuje on, jak większość smartfonów, zdjęcia twarzy w celu porównania go ze wzorcem. Sprawdzany jest cały, trójwymiarowy model twarzy i dopiero na jego podstawie odblokowanie ekranu działa lub nie. Czujnik jest na tyle duży, że łatwiej jest go umieścić w takiej formie, niż w otworze w ekranie.

Sam ekran – klasa. Wielki, bo o przekątnej 6,78 cala, OLED z perfekcyjną czernią i bardzo dobrymi kolorami. Do tego mamy 120 Hz odświeżanie obrazu i ciekawostkę w postaci szkła Huawei Kunlun Glass zamiast stosowanego powszechnie Gorilla Glass.

Przyczepić się można tylko do czytnika linii papilarnych, umieszczonego w ekranie, który jest umieszczony dosyć nisko i wymaga przyzwyczajenia.

Czytaj też: Test Samsung Galaxy Z Flip4 – jest lepiej, ale czy takich zmian oczekiwaliśmy?

Brak Google’a boli coraz mniej i jestem pozytywnie zaskoczony

Ostatni raz smartfonu Huawei używałem pod koniec lutego i jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak dużo udało się od tego czasu zmienić. A raczej ile zmieniła aplikacja Gspace, która bardzo dobrze współpracuje ze smartfonami z HMS.

W skrócie, jest to emulator, który udaje, że nasz smartfon jest zupełnie innym modelem. Wcześniej przez ponad tydzień korzystałem z tego rozwiązania w modelu Nova 10 Pro, a obecnie w Mate 50 Pro. Pierwszy jest przestawiany jako Huawei P30, drugi jako Honor 8X. W taki sposób przedstawia się aplikacjom i… to działa. Co prawda i bez tego nie ma problemu z działaniem Messengera, Map Google, Twittera czy Instagrama. Teraz dodatkowo w pełni działa sklep Google Play, Chrome synchronizuje dane konta, działa Gmail, można normalnie zamówić przejazd w Uberze prosto w aplikacji, czy wynająć hulajnogę Dott. Działa to na tyle dobrze, że wyjeżdżając na dwa dni za granicę nie miałem z tyłu głowy myśli, że muszę wziąć zapasowy smartfon, bo coś może nie działać.

Czy działa to bezproblemowo? Na ogół tak. Miałem tylko jeden problem z pierwszym logowaniem do Google Play, musiałem zrestartować smartfon (Mate’a, w Nova 10 Pro działało od razu) i kilka razy sam z siebie wyłączył mi się Chrome podczas przeglądania Internetu. Czy jest to problem? Powiedzmy sobie szczerze, dla niektórych użytkowników pewnie tak. Ale jest to na tyle proste, że kompletnie bez kombinowania możemy normalnie korzystać z aplikacji, które do tej pory albo nie działały wcale, albo oferowały ograniczoną funkcjonalność. Osobiście, ja to kupuję!

Czytaj też: Test Samsung Galaxy Watch5 Pro. Więcej Samsunga niż Wear OS wyszło na dobre

Wszyscy jesteśmy tu dla aparatu! Mate 50 Pro bije łokciami i wraca po swoje

Korzystając z chwilowych przebłysków słońca, zrobiłem tyle zdjęć, ile się dało. Mam mieszane, ale na ogół pozytywne wrażenia.

Zacznijmy od teorii. Kompletną nowością jest zmienna przysłona aparatu głównego, w zakresie F/1.4-F/4. Faktycznie to widać i faktycznie widać różnicę na zdjęciach. Za moment Wam to pokażę. Choć na ogół efekt najlepiej widać w nieco słabszych warunkach. W końcu nawet klasycznym aparatem mało kto fotografuje z przysłoną F/1.4 w pełnym słońcu bez użycia filtrów. Póki co wydaje mi się, że to bajer, ale to może być przyszłość aparatów w smartfonach.

Nowe i bardzo ciekawe parametry ma peryskopowy zoom. Nie ma tu klasycznego, portretowego obiektywu o ekwiwalencie ogniskowej 50mm. Mamy za to peryskopowy teleobiektyw o ogniskowej 90mm ze sporą, jak na tego typu mobilne aparaty, przysłoną F/3.5. Aparat ma rozdzielczość aż 64 Mpix, co pozwala na dodatkowe korzystanie z zaskakująco dobrego zoomu cyfrowego.

Stawkę uzupełnia aparat ultra-szerokokątny o rozdzielczości 13 Mpix. Myślałem, że to lekki krok wstecz, bo póki co niezmiennie wydaje mi się, że najlepszą recepcją na najszerszy kąt w smartfonie jest jak największa rozdzielczość. Od zdjęć z tego aparatu zacznijmy. Wypadają one najsłabiej z dostępnej trójki, ale o wiele lepiej, niż się spodziewałem.

Teraz zerknijmy sobie na to, jak zmienia się obraz wraz z fizyczną zmianą przysłony. Aparat pozwala też na wirtualną regulację, gdzie działa programowe rozmycie tła, ale skoro mamy tu fizyczne, to po co się oszukiwać?

A teraz kilka przykładów z aparatu głównego. Co tu dużo mówić – jest bardzo dobrze!

Zoom wypada pozytywnie. Zdjęcia z peryskopowego teleobiektywu bardzo dobrze, ale już przy cyfrowym przybliżeniu wyraźnie tracą na jakości. Obok samego zoomu zobaczcie jak zmienia się przybliżenie od ultra-szerokiego kąta, przez aparat główny, po 10-krotny zoom.

Ostatni element to dosłownie powrót króla! Huawei był przez lata liderem zdjęć nocnych. A po modelu P30 Pro coś się zepsuło. Nie był to problem aparatu, a aparatu i działającym w nim algorytmów. Zwyczajnie te zdjęcia nie wyglądały tak dobrze, jak powinny w ostatnich modelach. Mate 50 Pro wydaje się wracać na tron nocnych kadrów. Mamy tu sporo detali, świetne kolory, które nie są przesadnie ciepłe. Wygląda to naprawdę bardzo dobrze. Póki co pokażę Wam tylko zdjęcia z ręki, z czasem naświetlania do 3 sekund. W pełnej recenzji pobawimy się statywem i trybem malowania światła, z którego przecież Huawei przed laty słynął i długo pokazywał konkurencji, gdzie jest jej miejsce.

Co jeszcze mogę powiedzieć o Mate 50 Pro?

W kwestii łączności, póki co, wszystko jest i działa. No prawie, bo nie ma sieci 5G, ale to w Polsce jeszcze długo nie będzie stanowić najmniejszego problemu. Za to zasięg sieci komórkowej jest bardzo dobry. Miałem też okazję używać go w roamingu i nie mam zastrzeżeń. Podobnie jak do bardzo wysokiej jakości rozmów. NFC działa, podobnie jak płatności zbliżeniowe w aplikacji Curve. Bluetooth również nie sprawia problemów. Smartfonu użytkowałem z zegarkiem i różnymi słuchawkami. Ogółem, wszystko co związane z łącznością działa bez zarzutów.

Za dużo nie mogę jeszcze powiedzieć o akumulatorze, bo przez trzy dni Mate 50 Pro był użytkowany w trochę nietypowy, ponadprzeciętnie intensywny sposób. Ale już widać, że zastosowane 4700 mAh daje radę i trzeba będzie naprawdę konkretnie katować smartfon, żeby nie wytrzymał pełnego dnia użytkowania. Trochę jestem zdziwiony maksymalną mocą ładowania, która wynosi 66 W przewodowo i 50 W bezprzewodowo. W drugim przypadku to rynkowy top, ale dlaczego mamy tu 66 W, skoro w Nova 10 Pro znajdziemy 100 W, tego nie umiem wyjaśnić. Ładowanie akumulatora do pełna trwa ok 50 minut, a w 30 minut naładujemy go do nieco ponad 70%.

Tanio nie jest, ale spodziewałem się znacznie wyższej ceny

Po pierwszych dniach spędzonych z Mate 50 Pro mam o nim bardzo pozytywne zdanie i o ile tylko nie byłby to czarny wariant, jak najbardziej chciałbym go używać na co dzień. Bardzo ładny, świetnie wykonany, z topowym ekranem. Choć jeszcze nie mogę się zdecydować, czy wolę mniejsze zakrzywienie jak tutaj, czy jednak większe jak w Mate 40 Pro. Bardzo solidnie wypada też akumulator. Liczyłem się z tym, że przez ostatnie dwa dni nie będę rozstawać się z powerbankiem, a na dobrą sprawę musiałem się nim ratować tylko jeden raz i mało który smartfon wytrzymałby mi bez ładowania tyle, co Mate 50 Pro.

Dużym ułatwieniem jest aplikacja Gspace. Dzięki niej użytkowanie smartfonu Huawei coraz mniej różni się od innych urządzeń z Androidem. Bo powiedzmy sobie szczerze, smartfonów Huawei chce się używać ze względu na bardzo dobry sprzęt, ale dla wielu osób na przeszkodzie stoi oprogramowanie i to coraz mocniej się zmienia.

Mam wrażenie, że modelem P50 Pro, choć miał on bardzo dobry aparat, Huawei nieco się cofnął w rozwoju fotografii, ale Mate 50 Pro skutecznie to nadrabia. Wygląda na to, że nowy procesor przetwarzania obrazu XMAGE zdaje egzamin, bo zdjęcia, szczególnie nocne, zanotowały wyraźny progres.

W kwestii ceny byłem pewny, że Huawei… odleci i to tak nawet do poziomu 7 z przodu. Mate 50 Pro jest droższy o 500 zł od P50 Pro i kosztuje 5 999 zł. Dużo ogółem. Dużo jak na smartfon, ale nie za dużo jak na flagowca. Dodatkowe 500 zł więcej (6 499 zł) trzeba zapłacić za wariant pomarańczowy, ze skórą wegańską i 512 GB pamięci wbudowanej. Opinie na temat ceny na pewno będą różne, natomiast pochodzę do niej neutralnie. Nie jest za dużo, a w dzisiejszych czasach raczej nie mogło być taniej.

W przedsprzedaży, która trwa do 30 października, wraz z telefonem dostajemy słuchawki FreeBuds Pro 2 za złotówkę (rynkowa cena 899 zł), przedłużenie gwarancji o rok i dostęp do Chmury Huawei za darmo przez trzy miesiące.